19.11.13

***

Postawiona gruba linia. Oddzielająca przeszłość. Powoli wkraczam w teraźniejszość. Małymi kroczkami niepewnie, wciąż totalnie zagubiona. Gdzieś straciłam siebie wiesz? Brakuje mi czasu na wszystko, a mam go na tak wiele, w praktyce marnotrawie go nieustannie. Nie wiem kim jestem. Wszystko co robię jest takie nie moje. Boję się przechodząc z kuchni do pokoju. Tak, zaledwie te trzy kroki, do mojego kącika przesączone są strachem o następną godzinę. Boję się, cholernie się boję , ponownie. Chętnie skoczyłabym z balkonu, nieee , nie po to by zrobić sobie krzywdę, po to żeby ruszyć to martwe coś we mnie. Umarłam po prostu. Nie chce zabierać Ci czasu, bo po co marnować i Twój. Ja po prostu umarłam.
I wtedy pojawia się On. Jest miły, jak zawsze, zaprasza na film, jak zawsze. Chociaż to "zawsze" jest mocno przesadzone to robił przecież już to wcześniej i nie było w tym nic złego. A potem mnie dotyka, lekko, niewinnie, i nagle całuje, przyciągając moje ciało do siebie. Nie wiem co się dzieje, poddaje się temu, ale wszystko we mnie jest zimne i bez emocji. Strach sparaliżował wszystko co mogło wydać z siebie jakiekolwiek życie. Odpowiadam sucho i zapadam się w swoją czarną dziurę. Udaję,że nadal tu jestem, ale to tylko moja powłoka. W głowie mam milion pytań,czterysta scenariuszy i jedno wyraźne przekonanie-Czego ty ode mnie chcesz? To nie jest dobry moment. Poddałam się,nie będę się bawić, nie komplikuj- tak, nie jest to najromantyczniejszy początek,zważywszy,że teraz miliony cząsteczek szczęścia tańczą za każdym razem gdy czuje jego obecność. Teraz chce dać wszystko, zatracić się i płynąć. Nie patrzeć na czas, wyznaczający granice pomiędzy miłością a zauroczeniem. Z dumą zamknełam ostatnią uchyloną furtkę i zostawiłam za sobą wszystko co mogłam. Jestem cholernie przerażona i cholernie przekonana, że chce postawić wszystko na jedną kartę. Chcę budować już i już nigdy nie burzyć. Obcy gdzieś tam plądruje mój umysł, zasiewa coraz to nowsze ziarenka niepewności. Szepcze do ucha, przy każdej sposobności,draiąc i szydząc z marzeń. Jestem cholernie przerażona. Nie radzę sobię , a tak bardzo chcę pokazać mu jaka jestem silna. Bo wiem , że muszę, by nie stracić tego co zaczynam mieć. Boję się. Cholernie się boję. Ważę każde swoje słowo i każdy gest, żeby tylko niczego nie spieprzyć. Tęsknie, brakuje mi go, a to zaledwie dwa dni. Tylko dwa. Nie chce ominąć już żadnej części jego życia. Nie chce by omineła go żadna moja część. Postawienie grubej kreski miało być łatwe, a tymczasem jest cholernie przerażające i trudne. I to wszystko zmiksowane z tym niewytłumaczalnym szczęściem. Znów obcy funduje mi dawkę skrajnych emocji na raz! Wiem jedno. Nie patrząc na czas. Chce dać wszystko, chcę być dla niego najlepsza, chcę , aby zawsze mógł czuć w sobie promyki i płomienie. Chcę by był szczęśliwy. Nie patrz na czas, bo wiem,że z czasem, brzmi to strasznie naiwnie. Uwierzę sobię. Ten jeden raz uwierzę, że wszystko będzie dobrze. Boję się, strasznie się boję.

***

Masz nas jako punkt zaczepienia na start, zawsze warto próbować jak się czegoś chce... nie zostawimy Cie... -
Stałam tak na środku pokoju, ze ściśniętym ze strachu gardłem, łzami w oczach i rezygnacją. Stałam tam, zacisnęłam pięści i podjęłam decyzję. Byłam tak bardzo zagubiona, ponownie, marzenia i pozytywna energia zamieniła się w gwiezdny pył, a ten zamienił się w kurz i odleciał. Nic nie masz, już nie masz nic. Nie ma Cię, nie istniejesz.
Wsiadłam do samolotu, z dwoma walizkami niewielkich rozmiarów i z przeczuciem, że to nie jest dobry pomysł. Mały skrzat mówił wciąż, bym została, tu przecież jest tak dobrze, tu przecież może być dobrze, trzeba tylko wyprać uczucia, emocje, możesz tak przecież wszystko ułożyć ,żeby było łatwiej, szczęście się nie liczy, jest przereklamowane, może być minimalistycznie pięknie. Bez emocji, jak robot.Biło mi się w głowie wszystko, mieszały uczucia i zasiewały strach. Zaryzykowałam, bez przekonania. Bez oczekiwań, bez nadzieji. Poddałam sie beznadziejności i wierze w czyjeś słowa. Wszystko się posypało. Piękny zamek z piasku, podmywany od dawna, runął na dobre. Nic go nie uratuje.

O mnie